Stoję przy zlewie, gary omywam. Myślę sobie w tym czasie, jak cudownie byłoby mieć zmywarkę. Jaki to będzie piękny moment w moim życiu, gdy po przeprowadzce w naszej kuchni postanie „coś”, co za mnie pozmywa. Bo ja wiele rzeczy mogę w domu robić, ale zmywać nienawidzę…

I taka zamyślona stoję, z rozanieleniem na twarzy, gdy nagle staje przede mną moje dziecko i zadaje mi pytanie.

– Mamo… A co to jest chuj.

Zamarłam. I pytam. Kolejny raz w myślach pytam, dlaczego ja. Czemu do ojca nigdy nie pójdzie z trudnym pytaniem. Do niego to leci tylko zapytać, co to wiewiórka. Ewentualnie czym jest diplodok. A do matki? Z chujami. I tak w ogóle to gdzie to moje dziecko usłyszało takie słowo. Wyrwało się komuś pewnie, a Młody, jak na złość, zawsze wchodzi w punkcie kulminacyjnym sytuacji. Albo może z lasu, z „Parku Rozrywki Pod Jeleniem”, od Panów, co to trunki popijają usłyszał brzydkie słowo…

– Dziecko, skąd ty takie słowo znasz?
– Widziałem mamo. Obrazek ci przyniosę pokazać…

Nogi, jak nigdy się pode mną ugięły. Bo moje dziecko obrazek… Obrazek chuja mi przyniesie! Stwierdziłam, że nie chcę patrzeć na to. I gdy ja przed oczami miałam to dziecko moje uradowane, które biegnie do mnie z karteczką, krzycząc pytająco:

– I dlaczego te dziewczynki mają takie otwarte buzie…?

…umarłam. Wewnętrznie. Nawet nie wiecie ile myśli przez głowę mi przeleciało… Stałam jak człowiek skazany na rozstrzelanie. Albo tak znienacka wzięty na przepytywanie, gdy niewinnie myślał sobie o zmywarce… I w tym momencie do rąk moich trafia obrazek.

– O Boże. Chór? O chór Ci chodzi?
– No tak. O chój mi chodzi.

#OChójMuChodzi#OChórSięZnaczy