Kiedy tylko dzieciaki zasną, człowiek chce jak najwięcej czasu poświęcić swojej drugiej połówce. Pielęgnować miłość w różnoraki sposób. Czyż nie?
*
– To co? Śpią?- zapytał Luby kiedy zeszłam na dół.
– Tak. Jak dwa aniołki.
– No to co?- popatrzył na mnie tym swoim szaleńczym wzrokiem.
– No jak to co… – uśmiechnęłam się. Taka mała konspiracja.
*
Zaczęliśmy powoli. Żeby od razu i zanadto się nie zmęczyć. Jakoś tak nie mogłam się rozkręcić. Tak to jest jak człowiek się zaniedba!
– Boże, masakra.- powiedziałam cicho. Szkoda było tracić energię na mówienie.
Po 15 minutach sapaliśmy jak dwa styrane woły. Mobilizowaliśmy się jednak nawzajem. W ciszy. Może trochę w skupieniu.
– Człowiek się starzeje! Kondycja nie ta!- wydobył z siebie ledwie żywy Luby.
Ja cała czerwona na twarzy. Małżonek mój osobisty zresztą też!
– Może trochę zwolnimy? – zapytałam nieśmiało. No przecież powinien się do mnie dostosować.
– Oszalałaś!- wysapał tylko.- Tak niewiele zostało!
…
– O Boże, jeeest.- jęknęłam cicho i padłam na trawę.
Co tam, że mokro. Człowiek w takich chwilach nie zwraca uwagi na takie szczegóły. Dobiegłam! 5 kilometrów 12 metrów. Luby chojrakował- że niby się nie zmęczył. Że taki dystans to dla niego pikuś. Taaaa… A wyglądał jak przetrawiony i wypluty przez bawoła. Burak na twarzy. Faceci!