Już wiele razy powtarzałam, że mój małżonek to bardzo konkretny człowiek. Ale nie że konkretny jak obiad weselny, a konkretny w rozumieniu rzeczowości i braku zrozumienia dla fikcji literackiej. Chociażby. Z tego powodu między innymi , tak mi się teraz z perspektywy czasu wydaje, za niego wyszłam. I choć konkretność taka, aż nad wyraz konkretna, może być uciążliwa dla osoby o tak wybujałej jak moja wyobraźni i tak mało konkretnej osobowości jak moja, to ta nasza różnica w konkretności przynosi również życiowe profity, jakimi są historie, które mam zaszczyt Wam tutaj prezentować.

Ciekawi Was pewnie (a jeśli nie, to trudno, i tak Wam napiszę) na czym ta konkretność polega. Otóż mąż mój nie uznaje czegoś takiego jak niedopowiedzenie. Że gdy on, dajmy na to, mnie swą żonę pyta, czy ja bym chciała tę piękną bransoletkę ze złota z diamentem, a ja przewrócę oczami z zachwytu i dech mi zaprze, w związku z czym nie wypowiem „tak”, to on pominie wszelkie sygnały potwierdzające i stwierdzi, że ja nie chcę, bo nie dostał konkretnej odpowiedzi padającej niesamowicie wyraźnie, w siedmiu językach, że TAK, ja chcę tę bransoletkę. Tę złotą. Z diamentami.

Mój mąż jest również bardzo konkretny w rozumieniu postrzegania wszystkich newsów. Mianowicie, gdy ja zobaczę na moim fejsbukowym łolu świeżutkie info, że pomidory mogą nas zabić, to nie zagłębiając się w szczegóły artykułu poszeruję artykuł, a następnie pobiegnę do kuchni i wyrzucę z lodówki wszystkie pomidory, przeciery i produkty pomidoropodobne. Mój Luby natomiast, nie dość, że przeczyta artykuł, to znajdzie w trudzie czoła, że ludzie którzy to napisali są idiotami, bo na podstawie badań z 2016 roku przeprowadzonych w masecziustes i innych częściach świata, potwierdzają, że pomidory są zdrowe, i gdyby temu mojemu małżonkowi się chciało, to podałby do sądu wszystkich siejących propagandę.

Tak sobie myślę, że gdybyśmy wszyscy byli tacy, jak mój Luby, nagłówki z pudelka, onetu, wp i innych nie miałyby prawa bytu, gdyż każdy autor poszedłby siedzieć na podstawie wszystkich artykułów kodeksu karnego mówiących o nielegalnym stosowaniu zabiegów mających na celu wprowadzenia klienta/czytelnika w błąd.

I ja tak piszę o tej jego konkretności i rzeczowości, ponieważ wczoraj czytał mój mąż synowi bajkę. Młoda zasnęła. Wcześnie. A akurat to był dzień mojej warty przy córce, więc siedziałam sobie przed komputerem ciesząc się moim tryumfem i wolnym wieczorem. I tak siedząc przed tym laptapem (jak to mówi moja babcia) usłyszałam jak mój mąż czyta synowi Czerwonego Kapturka. I w tej naszej książce jest taki moment, gdy wymieniane są produkty, które wnuczka niosła babci przemierzając leśną dzicz. Luby czyta:
– …i tak Czerwony Kapturek zabrał od mamy koszyczek, w którym były lekarstwa, szarlotka i wino dla babci…
…i w tym właśnie miejscu nastąpiła chwila ciszy, ale ja w tej ciszy usłyszałam oburzenie mojego męża! Zastanawiałam się co zrobi w sytuacji, gdy właśnie przeczytał dziecku, że Czerwony Kapturek niósł babci wino. Alkohol. Takie rzeczy! Trzylatkowi przeczytał. I wtedy właśnie, gdy ja tak dumałam, mój mąż przerwał ciszę i odparł oburzony:
– BZDURA! Przecież nie łączy się leków z alkoholem…