Przypomniałam sobie dzisiaj historię sprzed lat, z której to w pewnym momencie śmialiśmy się każdego dnia. Pozwolę sobie więc na krótką (podwójną nawet) retrospekcję.

Sierpień 2015

– Rany! Co tak śmierdzi w garażu?- zapytałam mamę stojącą przy piecu w kuchni.

– No nie wiem! Od paru dni szukamy z tatą i nie możemy się doszukać.

– Nie do wytrzymania. Idę poszperać, może znajdę. – i zabrałam się za przegrzebywanie garażowych półek.

– Rany boskie!!!!!!!!!!!- wykrzyczałam nagle na cały głos.

Na środek garażu rzuciłam znalezione przed momentem i otwarte pudełko po butach, a w nim…

– To jest gówno! Ktoś nam podrzucił gówno! Ja pierniczę!

– Niemożliwe!- powiedziała moja rodzicielka.

W tym momencie do garażu wszedł mój małżonek, spojrzał na mnie, chwilę później na pudełko po butach i jego zawartość, a następnie powiedział:

– Monika… Serio?! Nie pamiętasz?!

Lipiec 2012

– Wszystko już zabrane?- zapytałam Lubego pakującego się na samolot.

– Tak. Wszystko. Mam nadzieję.

Mój, jeszcze wtedy chłopak, a teraz małżonek, wybierał się do pracy do Anglii. Musiałam zawieźć go na lotnisko w Katowicach. Nie ukrywam, że był to dla mnie gigantyczny stres – pierwszy raz, jeszcze jako średnio wprawiony kierowca, miałam prowadzić samochód na tak długim odcinku.

Na lotnisku popłakałam się tak, jakby odlatywał co najmniej na 5 lat. Uczepiłam się go i dopiero na którychś bramkach kazano mi go puścić z objęć. W pewnym momencie, gdy do samochodu już wsiadałam i łzy i nos w rękaw wycierałam, dostałam SMS:

„Kochanie. Do pudełka po butach włożyłem swojską kiełbasę, którą dostałem z domu, a nie zdążyłem zjeść. Pamiętaj o niej.”

#TrzyLataDojrzewałaWPudełkuPoButach
#PowiedzcieŻeNieTylkoJaMamTakąSklerozę