Zebrało nam się wczoraj z Lubym na wspomnienia. Mówiliśmy, jak to było fajnie na studiach.  Życie płynęło całkiem inaczej. Beztrosko. Jedyne, czym się człowiek martwił, było punktualne stawianie się na zajęcia. Czasem też egzamin. A czasem to i takich zmartwień nie było. Generalnie- żyć nie umierać. Chciałoby się powiedzieć „chwilo trwaj”, ale niestety… wszystko, co dobre, szybko się kończy. OK! Żeby ten wywód nie zabrzmiał jak lament nad starzejącym się ciałem i duszą, chciałabym Wam napisać, jak wyglądała moja pierwsza noc w akademiku.

***

Różne rzeczy o akademiku słyszałam. Róże rzeczy słyszałam o tym, co się w akademiku wyprawia. Wprowadzając się tam spodziewałam się mnóstwa ćpunów, widoku zarzyganych studentów i ogólnouprawialnego przygodnego seksu. Względy finansowe były jednak czynnikiem decydującym, jeśli chodzi o podjęcie mojej osobistej decyzji o zamieszkaniu na Miasteczku Studenckim.

Pierwsza noc w nowym miejscu była dla mnie niesamowicie ekscytująca. Jako, że wprowadziłam się jeszcze w okresie wakacyjnym, pokój zajęłam jako pierwsza. Nie miałam współlokatorek, nie miałam towarzystwa. Spać położyłam się dosyć wcześnie. W pewnym  momencie, z głębokiego snu wyrwał mnie alarm:

– UWAGA, UWAGA! W OBIEKCIE WYBUCHŁ POŻAR…

Dalszej części komunikatu nawet nie słuchałam. Zerwałam się na równe nogi.

– Ja pierniczę. Pożar?! Akurat wtedy, kiedy ja się wprowadziłam! Zawsze, kiedy ja się gdzieś pojawiam musi coś się dziać.

W biegu, w wielkiej panice, na piżamę ubrałam tylko szlafrok, na nogi wsunęłam czarne botki do pół łydki, zabrałam pod rękę mojego 17” laptopa i wybiegłam z pokoju.

– Cholera, ładowarka do komputera…- pomyślałam- a dobra! Jak się spali to dokupię!

Znalazłam się na korytarzu. Wyglądając jak Piotruś Pan, w pelerynce i z wielkim laptopem pod ręką, stanęłam między grupką studentów palących papieroska.

– A ty co jarałaś?- usłyszałam pytanie.

– Nie pali się?- zapytałam spanikowana i w tym momencie dobiegł mnie głos jednej z najsłynniejszych portierek na Miasteczku Studenckim-  Pani Stasi.

– Co za cholery! Wypieprzą was stąd. Uruchamiają te alarmy. Gnoje. Skargę napiszę na was. Już raport spisuję.

W tym  momencie wszyscy palący na korytarzu papierosa ulotnili się. Zostałam sama, aby oko w oko spotkać się z panią Stasią.

– A ty co? Gdzie w tych ciżemkach?

A ja stałam jak stałam, wpatrywałam się tępo  prosto w oczy portierki (co było czynem  odważnym, niczym spoglądanie w oczy bazyliszkowi) i równie tępym głosem zapytałam:

– Nie pali się?

Od tej pory wiedziałam, że alarm pożarowy w akademiku niekoniecznie oznacza pożar. Właściwie to za mojej kadencji alarmów było setki- pożarów zero.