„-Wiesz Monika, zazdroszczę ci. Masz męża, dzieci. Też bym chciała…
– Aż tak ci źle? Pomyśl, możesz żyć całkowicie po swojemu. Nie każda kobieta do szczęścia potrzebuje dzieci i mężczyzny u boku.
– Ale ja potrzebuję.
– Bo?
– Bo nie mam się do kogo przytulić późną nocą.”
Podobno u znacznej części kobiet w pewnym momencie życia przychodzi ochota (często nazywana również koniecznością) na posiadanie potomstwa. Podobno wynika to z naszej biologii, że organizm sam o dzieci się dopomina. Piszę „podobno”, ponieważ: nie wiem, nie kojarzę, nie pamiętam. U mnie ta reakcja organizmu (tzw. tykanie zegara biologicznego) nie zdążyła zaistnieć. W ciążę zaszłam zanim jakiekolwiek instynkty zaczęły władać moim kobiecym ciałem.
„Ona ma dziecko, ona bierze ślub. Ja też chcę- nie potrafię być samotna”.
Jestem przed trzydziestką (te moje trzydzieste urodziny zbliżają się wielkimi krokami). Jestem więc w wieku, w którym to większość moich znajomych bierze śluby i rodzi dzieci (to drugie w głównej mierze dotyczy koleżanek). I im więcej pojawia się szczęśliwych niewinnych dziecięcych twarzy na facebookowych ścianach, tym bardziej kobieta, która jeszcze nie wydała na świat żadnej krzyżówki genetycznej swojej i męża, zaczyna czuć presję. Najwidoczniej bowiem nastał TEN MOMENT KIEDY POWINNA. Ja nie mówię, że wszystkie tak mamy. Ale gros kobiet zaczyna czuć potrzebę posiadania dzieci dlatego, że w ich otoczeniu coraz więcej jest matek. Czują powinność, a to poczucie powinności działa jak bateria zegara biologicznego.
…bo inaczej wypadasz z towarzystwa…
W cale nie jest tak, że matki zamykają się w czterech ścianach, nie dzwonią do bezdzietnych i wykluczają ich ze swojego życia (oraz siebie z jakiegokolwiek towarzyskiego życia). Nieprawdą jest, że spotykają się tylko na kinderbalach, a jedyną rzeczą, o której potrafią mówić jest kolor dziecięcego kału, ilość ulewań w ciągu dnia, metoda BLW i szczepionki. Wiadomo- rodzina staje się dla każdego priorytetem. Ale przyjaciel to osoba, która zajmuje z naszym życiu bardzo ważne miejsce. To też rodzina, tylko przyszywana. I nieistotne czy właśnie robi karierę, rodzi kolejne dziecko, siedzi za granicą, czy pod mostem. Jeśli z kimś łączy nas coś więcej, to tę więź się pielęgnuje. I nawet jeśli temat dzieci jest tym, który nas dzieli, to nie powinien nas podzielić. Bo przecież tysiące tematów nas łączy.
Są takie chwile…
…że każda z nas nie ma czasu, życie się jej wali, przeżywa kryzys. Wydaje się nam, że jesteśmy same. Nawet jeśli mamy męża i „jakąś tam” liczbę potomnych! Ale jeśli nie mamy dzieci, zaczynamy myśleć, że gdybyśmy miały rodzinę, byłoby prościej. Miałybyśmy się do kogo przytulić i komu wypłakać się w rękaw. A to nie jest tak. Rodzina nie jest tylko po to, żeby się poprzytulać i wypełnić luki czasowe w swoim życiu. Rodzina to ogromna odpowiedzialność. Rodzina to twór, który dokonuje przemeblowania w naszych życiach i sypialniach.
Życie każdej z nas, czy to dzieciatej, czy singielki, usłane jest różami. Spróbuj przejść po różach. Na bosaka. Czasem trafisz na miękkie i przyjemne płatki, innym razem staniesz na kolczastej łodydze i … kurwa mać.
„Co ja paczę”
Główną zasadą, którą zaczęłam wyznawać, to nie zachwycać się tym, co pokazują ludzie w Social Mediach. To, co widzimy na facebooku, czy instagramie to bajka. Bajki są piękne, zgrane kolorystycznie, szczęśliwie się kończą i pokazują tylko część całej historii. Jeśli człowiek wierzyłby temu, co widzi w sieci, mielibyśmy albo superszczęśliwe żony i matki, albo kobiety, które odniosły wielki sukces. Tutaj nie ma miejsca na przeciętność. Przeciętność źle się sprzedaje.
Machiną napędzającą to wszystko jest zazdrość. „Zazdroszczę innym? A co tam! Sprawię, by inni zazdrościli mnie.” I tak wśród nas znajdą się „zwykłe- niezwykłe” dziewczyny, które usiądą przed komputerem/ekranem telefonu i pomyślą: „Ani sukcesu nie odniosłam, ani dzieci nie urodziłam. To tragedia.”
Widzimy efekt końcowy
Wszystko, absolutnie wszystko, do czego dochodzimy, jest drogą pełną wzlotów i upadków. My jednak lubimy chwalić się wzlotami. Oraz efektem końcowym- jeśli jest satysfakcjonujący. Dlatego ja zazdrościłam kobietom, które osiągnęły sukces i chwaliły się nim wszem i wobec. Zazdrościłam, bo wydawało mi się, że to takie „hop-siup”. Chciały sukcesu, to go mają. Sama więc też zachciałam. I okazało się, a właściwie – brutalnie się o tym przekonałam, że wcale nie jest to takie proste.
Nie musisz być ani matką, ani kobietą sukcesu
Co w takim razie, gdy zegar biologiczny tyka? Nie mam pojęcia. Co, gdy chcesz osiągnąć swój sukces, a nie jesteś w stanie? Nie wiem. Wiem tylko, że trzeba mierzyć siły na zamiary. Trzeba żyć swoimi celami – nie czyimiś. Ale trzeba też pamiętać, że nie można mieć wszystkiego. Można mieć coś w zamian za coś. Nie wszystkie musimy rodzić dzieci i mieć partnerów u boku. Nie wszystkie też musimy ociekać zajebistością taką samą, jaką ociekają nasze idolki. Warto popatrzeć na to, co mamy i cieszyć się tym. Nasze szczęście kiełkuje w naszych głowach. Dlatego siejmy ziarno szczęścia- każda swoje, każda w swojej głowie.