Postanowiłam wczoraj, w porywie szaleństwa i chęci powolnego opróżniania naszego pierdolnika, sprzedać konia. I nie, nie… Nie myślcie sobie, że trzymałam w domu prawdziwego konia- z krwi i kości, który robi ihaha oraz zjada duże ilości owsa. Konia miałam na biegunach, którego to konia dzieci moje w prezencie dostały bardzo baaaaaaaaaardzo dawno temu.
Jako, że tak wiele mówi się o generowaniu śmieci, nadmiarze plastiku i wszystkim tym, co wytwarzamy i kupujemy w ilościach hurtowych, postanowiłam, że zamiast konia tego wyrzucać, zaproponuję go komuś za symboliczne 50 zł. Wystawiłam go więc na Facebookowym Marketplace i dodatkowo na kilku grupach, do których należę. Koń był nowy, jeszcze zapakowany, nieśmigany, duży, piękny i nieco interaktywny (gdy przycisnęło się jego ucho, dało się słyszeć galop), a na imię miał Maurycy.
Szybko przekonałam się, że oferta moja okazała się być bardzo atrakcyjna. W sprawie Maurycego odezwały się do mnie, jednego wieczoru, dokładnie 62 osoby. Wyobraźcie to sobie! 62 konwersacje na mesendżerze!

Z racji tego, że w optymalizowaniu procesów wszelakich jestem bardzo dobra (skromność przede wszystkim), postanowiłam stworzyć pewien schemat postępowania, który pozwolił mi nieco uprościć sprzedaż. Mianowicie. Na pytanie „wysyłka?”, przygotowałam odpowiedź: „nie”. Na pytanie: „Czy za 40 zł z wysyłką do Jastarni będzie?” odpowiadałam stanowcze „nie”. Na pytanie: „Czy odda pani za darmo, bo córka marzy o takim koniu, ale musimy przygotować się do wigilii, a wszystko kosztuje, a mieszkamy w Skawinie, więc by mi pani podrzuciła, więc ja biorę i czekam” nie odpowiadałam nic, tylko wyciszałam konwersację.
Była pani, która chciała dokładne wymiary konia, łącznie z długością ogona, zdjęciem z fleszem i bez flesza, które ukazałoby różnice w kolorze przy fleszu i bez niego, stanem grzywy, rozstawem płozów oraz stopniem nachylenia pyska, bo odnosi wrażenie, że koniowi temu smutno z oczu patrzy.
Był pan, który chciał zarezerwować Maurycego do niedzieli, inny pan do soboty, inny do piątku, jedna pani do czwartku rano, druga pani do czwartku wieczorem, a jeszcze jedna pani do środy i wszystkim tym osobom bardzo zależało, żebym ja tego konia Maurycego dla nich przechowała i oni na pewno przyjadą. Tak więc napisała, że nie rezerwuję, bo nie. I znaleźli się tacy, którzy napisali: „ej, to nie fer, ja go chcę”, a wiadomość taka wydźwięk miała jakże przypominający bardzo mocne tupanie nogą w złości. Wśród chcących zarezerwować byli tacy, którzy chcieli zrobić przelew rezerwacyjny. W związku z czym pytałam o bank, ponieważ jeśli inny byłby niż mój, to ja na przelew musiałabym czekać, więc jest to równoznaczne z rezerwacją, a skoro w ciągu dwóch godzin miałam 62 wiadomości, to na pewno trafi się ktoś, kto weźmie go od ręki. Tak więc żadnych numerów konta nie podałam, na żaden przelew się nie zgodziłam.
Nie pomyliłam się, ponieważ napisał do mnie pewien pan, że on weźmie dla córki córki, czyli wnuczki, że mieszka ze mną praktycznie po sąsiedzku i że będzie u mnie zaraz po tego konia. Pan przyjechał, Maurycego odebrał, pomachał mi na pożegnanie, a ja drzwi zamknęłam i radosna taka, że pierdolnik nieco opustoszał weszłam na Facebooka, by na Marketplace oznaczyć, że produkt sprzedany i jupi i hura. Do osób, które o przelew pytały napisałam wiadomość, że Maurycy znalazł już nowy dom, i że koniec kropka. Sprzedane. Telefon odłożyłam, posprzątałam salon, zmywarkę załączyłam, położyłam się do łóżka i poszłam spać.
Gdy rano wstałam telefon mój pękał w szwach od ilości wiadomości. Jeden pan napisał, że on tego konia chciał, że rezerwował, że tak się nie robi, że teraz jak ja spojrzę jego dziecku w oczy. No…jakby… chciałabym uściślić pewną kwestię- nie mam zamiaru zerkać niczyim dzieciom w oczy, nie chcę być również traktowana jako człowiek, którym się dzieci straszy, że niby „to jest ta pani, przez którą nie masz konia”. Pewna pani zarzuciła mi niekonsekwencję, bo mówiłam, że nie wysyłam, a ona czuje, że ktoś tego konia kupił z wysyłką.
Była tez wiadomość od pani, że ona wie, że koń oznaczony jest że sprzedany, ale może jednak nie jest i jeśli nie jest, to czy on nie rusza przypadkiem pyskiem i ogonem. Trafiła się również pani, która napisała, że chciała go zarezerwować, że nawet chciała  mi zrobić przelew, ale nie miała czasu wczoraj ze mną konwersować, bo jej dziecko wymiotowało i tak się nie robi, bo gdyby mi zrobiła przelew, to co- zwróciłabym jej teraz pieniądze? Więc ja zerkam z niedowierzaniem i patrzę zupełnie bez celu, ale skupiona, a wyraz twarzy miałam taki, jakbym zerkała na pustą kartkę i próbowała na niej przeczytać to, co nie zostało napisane- bo ciężko zrobić przelew na numer konta, którego się nie podało. I tak sobie myślę- czy to ze mną jest coś nie tak? Po czym w końcu weszłam na grupę Skawina- oddam/wymienię/coś tam coś tam, do których dumnie należę i widzę, że ta właśnie pani od chorego dziecka wstawiła screen mojej oferty sprzedaży Maurycego wraz z moim imieniem, nazwiskiem i zdjęciem profilowym, dodając swój komentarz (pisownia oryginalna): „Witam nie polecam tej pani gdyż byłam pierwsza osoba do kupna już ustaliliśmy szczegóły to za jakiś czas pisze ze raptem kupila to sąsiadka. Tak sie nie robi i to nie jest fer.”
I wiecie co? Tak sobie myślę, że ja to chyba tego Maurycego ZA TANIO SPRZEDAŁAM.