– Kurde, mam ochotę na coś słodkiego…
– No to śmigaj do sklepu.
– Szczerze przyznam, że myślałam, że się zaoferujesz i pójdziesz ty.- powiedziałam do Lubego.- Spełnij jedną z ostatnich ciążowych zachcianek żony.
– Nie przyłożę ręki do tego występku! Później zgaga, wymioty. Nie będę cię dobijał.
– Wypchaj się.
Zabrałam portfel i poszłam do sklepu. Przez całą drogę- 100 m, zastanawiałam się co kupić. Postawiłam na pyszne lody, w niebiańskiej mlecznej czekoladzie… Ślinka pociekła mi na samą myśl.
Weszłam do lokalu, a tam kolejka. Trzy osoby przede mną. A za ladą! Nie właściciel, jak zwykle, a jego cudownie piękna i zgrabna córka. A ja? Nie dość, że wyglądam jak tocząca się kulka, mam czarne, dziwne krzaki nad oczami (wizyta u kosmetyczki z tzw. przetrzymaniem henny…) to jeszcze przychodzę po słodycze! Boże, wyjdę na nienażartą i niedbającą o dziecko i o siebie grubaskę! Co ja poradzę na to, że ciągle mam ochotę na coś słodkiego!
Takie myśli miotały mną przez cały czas, kiedy ludzie przede mną robili zakupy. Przyszła moja kolej.
– Cześć, co Ci podać.- uśmiechnęła się do mnie sprzedawczyni. Moim oczom ukazały się piękne, białe zęby.
– Cześć. Poproszę… kilogram marchewki.
Kur**!!!! Marchewka?! Kretynko! Pierwsze, co przyszło mi do głowy. No cóż…
Poszłam z woreczkiem warzyw do domu, klnąc pod nosem jak szewc i nienawidząc męża. Tyle nie mógł ruszyć dupska, żeby pójść do tego pieprzonego sklepu!?!
– Kochanie- słyszę od drzwi, jak Luby woła- mam nadzieję, że nie zapomniałaś o mężu.
– Nie! Nie zapomniałam!- i rzuciłam przed niego na stół kilogram marchewki.- Częstuj się.
Był w szoku.
– Dziwne te twoje ciążowe zachcianki i zmiany nastrojów…