Człowiek to NIBY istota coraz bardziej bezwstydna, ale jednak „wstydna”. Zwłaszcza, gdy ma problemy lub przejścia natury wstydliwej lub kłopotliwej. I kiedy takowe problemy lub przejścia, natury wstydliwej lub kłopotliwej, pojawiają się, a człowiek taki, wstydliwy i nieśmiały, ma ochotę się wygadać, opisuje swoją historię z perspektywy KOLEŻANKI…
Tak więc ja dzisiaj, po tym krótkim wstępie, który nie ma absolutnie nic wspólnego z tym, co przeczytacie dalej, chciałabym opowiedzieć Wam historię mojej KOLEŻANKI.
Koleżanki, która siała trawę.

Otóż, moja koleżanka, jakiś  czas temu przeprowadziła się do nowego domu. I jak to bywa z nowymi domami, tak i wokół tego domu znajduje się ogród. Ogród ten, jak na razie nie wygląda jak ogród, a raczej jak plac budowy. Gdzieniegdzie można zobaczyć górę gruzu, gdzie indziej górę nierozwiezionego humusu. A wiem to wszystko, bo to jest taka moja bardzo bliska KOLEŻANKA i ona wszystko bardzo dokładnie mi opowiada.
Tydzień temu mąż tej KOLEŻANKI, po wielu dniach spędzonych w tymże ich ogrodzie na glebogryzałkowaniu nawierzchni powiedział, że zostało jeszcze tylko lekkie wyrównanie tego ich małego poletka i zasianie trawy. Postanowił więc, że jadąc do pracy powie swojej żonie, a mojej KOLEŻANCE, że jest to w stanie zrobić sama, powierzając jej tym samym misję dopieszczenia ogrodu. Oznajmił jednak, by uważała z ilością sianej trawy, bo ta ilość musi starczyć na cały ogród. Zadał również pytanie, które na moją KOLEŻANKĘ działa jak płachta na byka. Zapytał, „czy da radę?”.
Wydawać by się mogło, że nie jestem w stanie powiedzieć, co ta moja KOLEŻANKA czuła, ALE… znam ją na tyle dobrze, że jednak powiem, co ona pomyślała. Pomyślała, że „kto jak nie ona?!”. Że jak on, czyli ten mąż, może wątpić w jej umiejętności, że chyba oszalał, skoro myślał, że ona nie da rady. No i, że przecież ta moja KOLEŻANKA jest tak oszczędna i zdrowo myśląca, że tej trawy to jej starczy idealnie. Że co za różnica, czy worek trawy, czy worek pieniędzy, ona go i tak odpowiednio dobrze rozdysponuje.

I tak właśnie, moja KOLEŻANKA, z kobiety, która z prac ogrodowych najbardziej lubi rozkładanie leżaka i leżenie na nim, stała się ogrodnikiem z prawdziwego zdarzenia.

Prace swoje, ta moja KOLEŻANKA, rozpoczęła od rzeczy najważniejszej- znalezienia najlepiej pasującej listy przebojów, której mogłaby słuchać w czasie siania. Padło na „Ni mom hektara” Sławomira. I w takim właśnie swojskim wiejskim klimacie, ta moja KOLEŻANKA, wykonała to, co w drugiej kolejności najważniejsze- nałożyła różowe rękawiczki w kwiaty. Następnie z rzeczy mniej ważnych, to ona przygotowała grabie oraz walec. I tak, gotowa do działania, nałożyła słuchawki na uszy i rozpoczęła tworzenie najpiękniejszego trawnika w okolicy.

Pewnie zastanawiacie się, skąd ja wszystko wiem, z takimi szczegółami. Powtórzę więc, że ta moja KOLEŻANKA wszystko bardzo dokładnie mi opowiedziała. Po prostu. Bliskie koleżanki bardzo dokładnie opowiadają. Ze szczegółami.

I tak ta moja KOLEŻANKA, przez trzy godziny grabkowała, równała, mierzyła poziomy i walcowała, a po wierzchu posypała ten swój trawnik ziemią połączoną z piaskiem, bo tak pisali w internecie, a ona wierzy w internet, zwłaszcza w sprawach tak ważnych jak sianie trawy.
Po tych trzech godzinach tworzenia najpiękniejszego trawnika w okolicy ta moja KOLEŻANKA zgłodniała. Postanowiła więc wejść do domu i się pożywić. I gdy przechodziła przez garaż i buty zdejmowała, zobaczyła kątem oka coś, co ją niesamowicie zaniepokoiło.
Worek trawy.
Pełny.
Nienapoczęty.
I choć wydawać by się mogło, że nie jestem w stanie powiedzieć, co ta moja KOLEŻANKA czuła w tamtym momencie, ALE… znam ją na tyle dobrze, że jednak powiem, co ona pomyślała. Pomyślała, że kurwa mać. Bo o takim szczególe w sianiu trawy zapomniała, jakim jest sianie kurwa trawy.

A że ta moja KOLEŻANKA to jest urodzona optymistka i stara się zawsze szukać pozytywów, to pomyślała przy tym, że ten mąż jej, to nie musi się już bać i spokojnie…

#MożeJąWysłaćNaZakupyZWorkiemPieniędzy