Kłóciliśmy się? Jak każdy. Mieliśmy problemy? Myślałam, że nie większe, niż reszta. Czy jest mi przykro? Teraz tak. Ale to teraz. Wcześniej jedyne co czułam to złość. Wściekłość. Rozczarowanie. Że człowiek, który mi ślubował, że na dobre i na złe, że w zdrowiu i w chorobie, zamiast ze mną być, zostawił mnie samą- na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie. Tak bardzo wziął sobie do serca fragment: „dopóki śmierć nas nie rozłączy”, że podjął za nas obydwoje decyzję, by w tak drastyczny sposób zakończyć nasze małżeństwo.

Mój mąż był mistrzem słuchania. Tak mi się przynajmniej wydawało. Był psychologiem. Codziennie dźwigał na swoich barkach problemy innych ludzi. Jak się okazało- nie radząc sobie z nimi, tak samo jak z naszymi. Mimo, że rozmawialiśmy, to niczego mi nie mówił. Bo gdyby mówił, byłby tu dzisiaj z nami. Nie uciekłby ode mnie, nie zostawiłby naszej córki.

Co czuje kobieta, która znajduje męża na stryczku? Nie da się tego opisać. Poczułam… że uchodzi ze mnie życie? Tak po protu. Doznałam tego, o czym mówią ludzie, którzy przeżyli ciężki wypadek. Te kilka sekund (kiedy już wiesz, że nie uciekniesz, że to cię dopadnie) staje się wiecznością. Te kilka sekund ciągnie się tak długo, że jesteś w stanie dokonać analizy całego swojego życia. Przyspieszony rachunek sumienia. Poziom adrenaliny jest tak wysoki, że zaczynasz biec i jako filigranowa kobieta doznajesz przypływu takiej siły, że próbujesz go ratować. Nie byłam w stanie płakać. Czas stanął w miejscu, a ja przestałam czuć. Nie czułam nic. Nie dowierzałam.

I ten list: „Przepraszam. To nie Wasza wina.”

Przez cały ten dzień nie zapłakałam ani raz. Miałam wrażenie, że skończyły mi się łzy. Siedziałam i przytulałam naszą nastoletnią córkę. Siedziałam i patrzyłam. Nie wiem na co. Nie wiem w jakim kierunku. Nie widziałam tego, na co patrzyłam.

Najgorsze było pierwsze pół roku. Nie mogłam się otrząsnąć. Z jednej strony brakowało mi go. Brakowało mi przytulenia, wysłuchania, pogadania. Cały czas analizowałam nasze wspólne życie pod kątem pytania- dlaczego? To było najczęściej używane przeze mnie słowo. Dlaczego zrobił coś takiego? Dlaczego było mu ze mną tak źle? Dlaczego nie mógł mi powiedzieć o tym, co go dręczyło? Dlaczego nas zostawił w tak drastyczny sposób? W pewnym momencie zaczęłam obwiniać się za jego śmierć tak bardzo, że samej odechciało mi się żyć. I wtedy narastała we mnie jeszcze większa złość. Bo nie zrobiłabym tego! Nigdy. Nie zrobiłabym tego naszemu dziecku. Naszej dorastającej córce. Mogliśmy spróbować nad sobą popracować. Mogliśmy spróbować wszystkiego.

W naszym życiu bywały gorsze dni- wiadomo. Nigdy jednak nie przyznał, że jest mu tak źle. Udawał! Udawał przy nas, nie ufał mi. Nie ufał- skoro nie potrafił powiedzieć, że życie jest dla niego zbyt bolesne by w ogóle żyć.

Później przyszedł czas na obwinianie jego. Dlaczego? Bo zostałam sama. Ludzie nie pisali, nie przychodzili. Dlaczego? Bo nie wiedzieli co powiedzieć, o co zapytać, jak się zachować. Straciłam klientów. Dlaczego? Bo nie wiedzieli co powiedzieć, o co zapytać, jak się zachować. Czy wypada, czy już wypada, czy jeszcze jednak nie? A przecież ja żyję! Nie umarłam. Byłam i jestem tutaj. I tak jak wcześniej potrzebowałam- przyjaciół, znajomych, odskoczni i pracy, by móc nas utrzymać.

Weszłam w etap, kiedy nikt mnie nie pytał: „co słychać?”. A ja tak bardzo chciałam je usłyszeć. Tęskniłam. Za normalnością. Za życiem jak dawniej. Którego przecież już nigdy nie będzie. Wiesz co? Niemądre jest to ludzkie: „nie wypada”. Przez to ludzkie „nie wypada” zostałam praktycznie sama. Nie dlatego, że ludzie chcieli i nie dlatego, że ja chciałam, a dlatego, że mnie głupio było narzucać się ze swoim żalem, a innym głupio było narzucać się ze swoją troską. A ja Ci powiem, że to wszystko to bardzo wypada. Wypada narzucać się ze swoim żalem. I bardzo wypada narzucać się ze swoją troską. Może uporałabym się z tym szybciej. Może byłoby mi łatwiej.

Minął już prawie rok. Po tym czasie mogę powiedzieć, że pogodziłam się. Nadal czuję w sobie coś na kształt niesprawiedliwości. Tego uczucia nie da się pozbyć, bo po czymś takim pytanie: „dlaczego my” staje się odrębnym płatem mózgu. Ale mimo to, pogodziłam się. Wiem, że nigdy już nie złapię go za rękę. Wiem, że nie zrobi zakupów w drodze powrotnej z pracy. Wiem, że nie powie „kocham cię” i ja wiem, że za rzadko mu to mówiłam. Przestałam obwiniać. Przestałam szukać winnych, bo te poszukiwania nie miały nigdy sensu. To niczego nie zmieni. Nie chciałam uznać siebie za winną, bo musiałabym żyć wtedy z nienawiścią do samej siebie. Nie chciałam uznać jego za winnego, bo musiałabym żyć wtedy z nienawiścią do niego.

Jak się zaczyna od nowa? Bo nie wiem, jak zacząć. Ale wiem za to, że wiele rzeczy, których myślałam, że nie wypada robić- bardzo wypada.

Ten tekst napisany został na podstawie nadesłanej historii.